menu

Komar (jako sąsiad)
MIASTOZDZICZENIE

Nie tylko człowiek, czyli relacjom międzygatunkowym w mieście przygląda się Aleksandra Litorowicz

Rozmowa ze Stanisławem Łoboziakiem, biologiem molekularnym, szefem laboratorium biologicznego w Centrum Nauki Kopernik

Julita Wójcik: Komar, Park Śląski, 2014, fot. Aleksandra Litorowicz

Wyjątkowo licznie tego lata w miastach pojawiły się komary. Niektórzy narzekali, bo pandemia COVID-19, a do tego jeszcze ta plaga. Jak by pan to skomentował?

Powiedziałbym, że plagą jest ludzkość. Jeżeli popatrzymy na to, jak się rozmnażamy, ile terenu zajmujemy, jak to jest agresywne i destruktywne dla środowiska, jak często nieprzemyślane i jak bardzo kierujemy się kapitalistycznym interesem. Odwrotnie niż w naturze, w której niemalże nic się nie marnuje, wszystko jest wykorzystywane, przetwarzane.

Ekonomia cyrkularna – miasto może się jej uczyć od przyrody. Czego jeszcze?

Różnorodności. Im większa bioróżnorodność, im więcej jest gatunków, czyli elementów składowych całego systemu, tym ten system jest stabilniejszy. Przyroda się też samoreguluje. Rzadko się zdarza, żeby jakiś gatunek był stanie np. wytępić inny. Jedynym, który znam i który to zrobił, jest człowiek. Mamy bardzo duży potencjał niszczenia innych gatunków.

We włoskich miastach instaluje się skrzynki lęgowe dla nietoperzy, na wysokich blokach wieszamy budki dla jerzyków, które są w stanie zjeść tyle komarów, ile same ważą. W regulowaniu populacji komarów korzystamy więc z pomocy innych zwierząt.

Są też bardziej zaawansowane technologie. W niektórych rejonach wypuszcza się na przykład bezpłodne samce, które nie mogą zapładniać jajeczek składanych przez samice, albo napromieniowuje się larwy promieniami gamma, by nie powstawało potomstwo zdolne do rozmnażania. Biorąc pod uwagę panujący w naszym kraju strach przed genetycznie modyfikowanymi organizmami, zastanawiam się, czy to nie argument, który byłby w stanie przekonać nasze społeczeństwo do większej akceptacji GMO.

A może ten komar dla człowieka współczesnego, który ma sobie wszystko podporządkowane, to taki niewygodny pstryk ze strony świata natury? Niewygoda, którą niesie, to pewnego rodzaju ograniczenie, przypomnienie, że nie możemy robić, co nam się podoba, zaglądać wszędzie, eksploatować wszystkiego?

Na pewno. Nie zdajemy sobie też sprawy, jak bardzo wyobcowaliśmy się już z przyrody. Budujemy domy z tworzyw, które nam szkodzą. Tworzymy środowisko, które nie sprzyja prawidłowemu funkcjonowaniu naszych dróg oddechowych. Projektujemy miasta, które nagrzewają się do takich temperatur, że życie w nich może stać się niemożliwe. Chciałbym zwrócić uwagę, że jesteśmy częścią przyrody i warto szukać takich rozwiązań, które są korzystne i dla nas, i dla przyrody. I wierzę, że to jest możliwe.

 

Aleksandra Litorowicz – prezeska Fundacji Puszka, kulturoznawczyni, badaczka, współzałożycielka Szkoły Architektury Społeczności SAS. Badała m.in. warszawskie place i polskie murale. Prowadzi puszka.waw.pl, futuwawa.pl i sztukapubliczna.pl.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności