menu

Impreza dla wszystkich Polaków

Z artystką Alicją Białą o Polsce rozmawia Aleksandra Litorowicz

Alicja Biała i Iwo Borkowicz z częścią instalacji Totemy. Fot. dzięki uprzejmości artystki

Zacznijmy od tego, czego fragment pokazujesz na okładce NN6T.

Przy okazji okładki chciałam pokazać szerszej publiczności projekt, nad którym teraz pracuję. To jest jedna z rzeźb, która mnie prześladuje, bo teraz cały czas przed nią stoję (śmiech). 16 maja zadebiutuję w przestrzeni publicznej jako twórca instalacji/rzeźb. To sześć totemów wysokich na dziewięć metrów, które mają stanąć w centrum Poznania, pomiędzy ulicą Bukowską a placem Przystań. Instalacja będzie nabudowana na istniejące słupy, na których opiera się przejście. Początkowo dostałam propozycję, żeby coś na nich namalować, ale to wydawało mi się zbyt nudne, już zbyt wiele murali powstaje w Polsce. Jest boom. Więc zaproponowałam, żeby na tych słupach zawiesić kolejną konstrukcję, na której zawisną drewniane, ręcznie malowane przeze mnie rzeźby. Od ponad roku siedzimy nad koncepcjami razem z architektem Iwo Borkowiczem. Było też wiele zabaw – już nudniejszych – jak pozwolenia, droga pożarowa i inne śmieszne rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślałam. A teraz już się czuję taka dorosła, bo już bardzo dobrze wiem, że istnieje kwestia prawna w tworzeniu sztuki (śmiech). Jestem niebywale przejęta, bo to ogromny projekt dla przestrzeni publicznej, pracuje przy nim mnóstwo osób, stolarze, prawnicy, inżynierowie, technolodzy, i bez współpracy, komunikacji, fundacji Vox, miasta Poznań i wielu, wielu osób nie udałoby się stworzyć tego projektu. Równocześnie zauważam, że młodej kobiecie w wieku dwudziestu czterech lat zaproponowano stworzenie tak skomplikowanej koncepcji (i pełną dowolność w tworzeniu narracji). To też pokazuje, że jednak coś się zmienia w mentalności społeczeństwa.

O czym są te rzeźby?

Ich proporcje odnoszą się do danych statystycznych mówiących o kryzysie klimatycznym.

Każda z rzeźb może być zeskanowana i wtedy wyrzuca nas na stronę internetową, gdzie znajdują się informacje na temat znaczenia kolejnych rzeźb i ich proporcji. Założenie jest więc skądinąd edukacyjne, ma tworzyć przestrzeń do dyskusji na temat ludzkich zachowań i naszej relacji z planetą, na której żyjemy. Ale ma też wyglądać estetycznie, ciekawić, rozsadzać przestrzeń formalnie bardzo poważną. Chcielibyśmy, aby otwierały debatę o tym, gdzie się znajdujemy – również politycznie – w sprawie ochrony środowiska i naszej dalszej egzystencji.

Pracowałaś wcześniej z obiektem?

Pracowałam w szkole, ale też jestem dość ostrożna, jeśli chodzi o to, co i w jakim tempie pokazuję. Staram się nie pokazywać zbyt wielu rzeczy naraz. Pracuję chaotycznie, wielowątkowo i mam problem z tym, że rzucam się we wszystko równocześnie. Od wielu lat moi wykładowcy twierdzą, że robię zbyt wiele rzeczy naraz i żeby w jakichkolwiek sposób zaistnieć – a nienawidzę tego słowa – trzeba pokazywać jakiś jeden nurt, jedno „coś”. Nie zgadzam się z tym, ale ponieważ robiłam tekstylia, ilustracje, murale, po drodze video i fotografie, a później nagle wycinanki polskie, to może faktycznie w którymś momencie nie wiadomo do końca, co ja robię. Elevator speech1 to na pewno nie dla mnie.

Czyli jako „młoda obiecująca artystka u progu kariery” słyszysz, żeby się określić? Jak to się ma do twojego podejścia do tzw. robienia kariery?

W sumie nie wiem. Teraz na przykład kilka osób, studentów, robi u mnie praktyki i jestem bardzo zaniepokojona tym faktem (śmiech), ponieważ są to osoby często starsze ode mnie lub w moim wieku. To strasznie zabawne i równocześnie onieśmielające. I oni zadają mi takie właśnie podchwytliwe pytania o karierę. A ja nie wiem, co mam im odpowiedzieć. Męczę się trochę nad tym, ale nie mam żadnej dobrej odpowiedzi – być może przez to, że robię tak dużo rzeczy naraz. Ostatnio ludzie z zewnątrz łapią mnie na tym, że nie mam żadnego innego życia poza pracą. Żadnego „prywatnego”, cokolwiek to oznacza. I robię tyle rzeczy, że już przestaję nawet analizować, nie mam dobrych odpowiedzi. Spłynęło na mnie tyle propozycji i możliwości współpracy, a ja chcę je zrobić wszystkie. Rzucam się w to, ścigam sama ze sobą. Traktuję to, co robię, bardzo poważnie, nie potrafię odpuszczać.

Co było tym momentem przyspieszenia?

Największe przyspieszenie dopadło mnie w Polsce. Wcześniej robiłam ilustracje i projektowałam tkaniny i modę w Danii, potem zainteresowała się mną pierwsza galeria w Lizbonie i gdy miałam osiemnaście lat, zrobili mi pierwszą wystawę. Pokazałam rysunki i malarstwo. Później wyniosło mnie do Meksyku. Do dziś Portugalia i Meksyk są moimi ulubionymi krajami, i właśnie tam moje rzeczy zaczęły się sprzedawać. A w Polsce coś zaczęło się dziać dopiero przy okazji tej książki, którą zrobiłam ze Świetlickim w zeszłym roku.

Czyli Polska. Znamienne.

Tak, Polska mnie zauważyła, jak zrobiłam Polskę. Bo Polska tak ma, nie? Była ogólnie mną niezainteresowana, ale jak się zrobiło coś dedykowanego właśnie Polsce, to „ooooo, Alicja Biała, no cześć!” (śmiech).

Alicja Biała, Rekinki. Fot. dzięki uprzejmości artystki

Chciałam o tej Polsce. W roku niepodległościowym wiele osób próbowało powiedzieć, czym jest ta polskość. Były wystawy, powstał nawet elementarz Polski dla Polaka. I wtem: poeta Marcin Świetlicki, który nie chce, żeby jego wiersze były na liście lektur, i ty, która w Polsce nie mieszkasz, a której minister kultury nie chciał dać stypendium, robicie książkę o Polsce. Jego wiersze i twoje kolaże. Byłam na twojej wystawie w Warszawie, gdzie pokazywałaś te kolaże. Widziałam dużą syntezę, ale i sublimację, bo ta Polska wychodzi, o dziwo, lekko i zabawnie. I z sympatią.

Miało być zabawnie, inaczej się nie da. Inaczej wszyscy by musieli przyjść na tę wystawę i się powiesić. I koniec Polski. W którymś momencie dostałam od wydawcy kilka z tych wierszy Świetlickiego o Polsce, i jak próbowałam je ilustrować, to wychodziło ciężko i patetycznie. I wtedy mój wydawca Jarosław Borowiec chwycił się za głowę i powiedział: „Boże, tu nie ma Białej”. I nie dał mi więcej materiału do czytania. To była o tyle dobra decyzja, że ja się wtedy już nie przejmowałam, że to mój debiut w ojczyźnie, o ojczyźnie i do ojczyzny, pierwsza książka w Polsce i Świetlicki. Robiłam swoje rzeczy i działałam bardzo intuicyjnie. Nie robiłam nawet wersji. Miałam jakiś pomysł na żart, robiłam takie szkice mniej-więcej, a później szukałam zdjęć i układałam. No i to zadziałało, bo jest właśnie takie moje: sarkastyczne, lekkie, w gonitwie, na lotnisku. To wtedy wyszło lekko, nie jest przeintelektualizowane. Wyszłam z założenia, że skoro jestem z Polski i znam ten kraj, to nie muszę też specjalnie nad tym siedzieć i albo to ze mnie wyskoczy od razu, albo nie. I albo się do tego nadaję, albo nie. To też zabawne, bo ja nigdy wcześniej nie robiłam kolaży. I tak to mi się spodobało, że teraz odruchowo muszę zrobić jeden w tygodniu. Terapeutycznie.

Z jakich materiałów zlepiałaś Polskę?

Jest bardzo dużo rzeczy z internetu, ale też ode mnie z domu. U moich rodziców są pudła papierów, listów i gazet, też po moich pradziadkach. Ale też mój tak zwany wujek-stryjek, czyli starszy brat mojego ojca, zbiera rzeczy w niebywałych ilościach. I zawsze wszyscy się martwili o to jego rodzinne zbieractwo. Wpadłam na genialny pomysł, że trzeba to spieniężyć, i zaczęłam też z tego wycinać. I stało się to jednym z moich milszych okresów życiowych – zamiast się martwić, że trzeba sprzątać, teraz zbieram, wycinam, pokazuję, sprzedaję, tadam!

Sprytne. A kolekcja twojego wujka dzięki temu ujrzała światło dzienne.

I mój ojciec docenił swojego brata. A cenniejsze materiały, których nie dało się użyć w oryginale, fotografowałam, bardzo często telefonem, na bardzo szybko, drukowałam, naklejałam. To często były tylko szkice do pracy i miałam nadzieję to zmieniać, ale już zostawało. Trochę taka Polska właśnie, taka prawdziwa. „A ten murek to tu tylko na chwilę”. Potem, 40 lat później: „o-o”. Tak, prowizorki polskie są niebywałe. I tak to właśnie przypadkiem wszystko wyszło. Te wystawy też przypadkiem i też tak trochę ledwo, niczym polska walka o wolność. Z serii „zadzwońmy do wszystkich, może ktoś się zgodzi zrobić wystawę”. Na hop-siup, zróbmy coś, i wyszło.

Jak na taki spontan to wyszła szeroko zakrojona akcja. Wystawa zaczęła podróżować po Polsce, tak samo jak wybrane obrazy, które w ramach cyklu Polska bez obrazy peregrynowały, tak jak święte ikony.

To wszystko było poniekąd trzyosobową fantazją, która stawała się rzeczywistością. Założenia tej akcji były takie, że obrazy mają podróżować z domu do domu i mają się w każdej z lokalizacji zatrzymywać do trzech dni. Przez tydzień dostałam ponad trzysta zgłoszeń, więc już na dzień dobry było wiadomo, że prace nie są w stanie tego wszystkiego obskoczyć. Ale szło to swoim rytmem. Jednej pani, która przypadkiem trafiła na moją wystawę, a od wielu lat jest emigrantką, bardzo spodobała się praca pt. Róże. Jest złożona z dwóch zdjęć: z protestów, kiedy ZOMO atakuje tłum, i białych róż. Powiedziała, że obraz podsumowuje to, jak ona widzi obecnie Polskę. Wyjeżdżała, kiedy tamto się działo, ZOMO, a teraz wraca i widzi to dalej: róże. Zabrała tę pracę, mimo że nie była przeznaczona do peregrynacji. Róże podróżowały sobie z nią przez Szwecję i Norwegię przez dwa miesiące. Zrobiła kosmiczną robotę – chodziła do Polonii skandynawskiej z obrazem pod pachą i przekazywała go różnym ludziom, zrobiła mnóstwo zdjęć, i sądząc po relacji, dobrze się przy tym bawiła.

Natrafiliście też na… blokadę sejmową.

Rekinki, praca która przedstawia prezesa Kaczyńskiego na samotnej łódce i mnie dryfującą jako rekiny pod nim, najpierw była przez chwilę w redakcji „Gazety Wyborczej”, a później u Moniki Olejnik w „Kropce nad i”. Po programie dała tę pracę Adamowi Bielanowi, który ją przyjął i z wielkim uśmiechem na twarzy zrobił sobie z nią zdjęcie. Byłam w szoku i nie wiedziałam, co się dzieje. Potem nie mogliśmy tego obrazu odzyskać. Dzwoniła do niego Monika Olejnik, dzwoniłam ja, potem dzwoniła galeria Leica, pani kurator, Świetlicki popełnił wiele wpisów na Facebooku, wiele osób przez niego zachęconych pisało protesty do Adama Bielana, Świetlicki napisał wiersz na ten temat:

Dlaczego rzeka Wisła płynie
niekonstytucyjnie?
Dlaczego dzieli, a nie łączy? Czemu
Pan Adam Bielan nie oddaje
dzieła Pani Alicji Białej,
chociaż powinien? I czy je plugawi?
I czemu mamy bać się Senegalu?

(Było to przed meczem Polski z Senegalem).

A później byłam w Tanzanii w obozie dla uchodźców, i nagle dostałam telefon od Moniki Olejnik, czy widziałam… Co? Bielan zrobił sobie radosne zdjęcie, jak wręcza Rekinki Stanisławowi Karczewskiemu. A że z każdą z prac podróżował zeszyt, to Karczewski wpisał: „Oby Polska była zawsze niepodległa”. Używając potocznego języka – trochę nas strollowali. Kto by się tego spodziewał (śmiech).

Alicja Biała, Kosmos. Fot. dzięki uprzejmości artystki

Dużo historii z tą Polską.

Skądinąd było mi smutno, bo jak obrazy zaczęły trafiać do Nosowskiej czy Jandy, to Świetlicki i pan wydawca powiedzieli, że to celebryctwo. I trochę się wycofali. Natomiast ja miałam oczywiście rozbuchane macierzyńskie instynkty wobec tych prac i musiałam pilnować, która gdzie jest, co do kogo jedzie, i organizowałam te przejazdy. Tak więc niespecjalnie się zajęłam poinformowaniem świata o tym, co to za akcja, albo żeby ktoś koniecznie nam zadał odpowiednie pytania. W związku z tym niestety ta epicka akcja ostatecznie zamknęła się bez jakiegoś większego przytupu. Bez refleksji. A szkoda, bo zrobił się taki przedziwny zryw społeczny. Obrazy przejechały całą Polskę, wyjechały do Berlina, Skandynawii.

To niech ta rozmowa będzie okazją do podsumowania. Co z nie-celebrytami?

Znanych nazwisk było z pięć, sześć, a miejsc w polskich domach ponad dwieście. Nikt z nas nie zabiegał o znane nazwiska, one się same pojawiły. Można się było albo zgłaszać, albo nominować kolejną osobę. Napisaliśmy dość zgrabny regulamin, w którym było jasno powiedziane, że zaproszeni są wszyscy Polacy. Nie zależało mi, żeby obrazy w pewnym momencie znalazły się w Sejmie, i nie mogłam powiedzieć tak jak Świetlicki: „A temu panu to ja bym nie dał”. Ogłosiliśmy, że to jest impreza dla wszystkich Polaków, to co ja mam mu teraz nie dać (śmiech).

A ludzie robili niesamowite rzeczy – własne kompozycje z obrazami, ktoś w Krakowie zrobił swoją własną kapliczkę. Bardzo piękne są maile, które dostawałam, z długimi opisami życiorysów, propozycjami atrakcji dla tych prac, informacjami, co się będzie z nimi działo. Ktoś pisał, że marzy o tym, żeby z parą prezydencką sobie zjeść barszcz, ktoś że pojedzie do Lublina i zabierze obraz do rodziców. I potem dostałam zdjęcie pana, który siedzi i obiera ziemniaki, a obok ta para prezydencka. Było też dużo intymnych wyznań. Jakiś pan napisał, że pamięta, jak ważna była dla niego peregrynacja, gdy był małym chłopcem, i przez lata brał w niej czynny udział jako ministrant. A teraz jest po drugiej stronie i chciałby zrobić to po swojemu, w pewnym sensie już jako inna osoba. To było bliskie. W wielu przypadkach miałam do siebie żal, że nie jestem w stanie podtrzymać tych wszystkich korespondencji.

A ciemniejsza strona? Przedstawiasz księdza Rydzyka, parę prezydencką, prezesa Kaczyńskiego. Na pewno miałaś też zwrot negatywny.

Dostałam kilka dziwnych pogróżek, maili i wiadomości na Instagramie i Facebooku. Straciłam też tak zwany following (śmiech). Wykruszyło mi się (śmiech).

Hejt dotknął cię też po występie w wideo Chóru Czarownic.

To mnie zabolało, bo jest bardzo wiele osób, które deklarują się, że chcą wystąpić publicznie, ale nie są artystami, nie jest to ich zawód. Strasznie mnie wkurzało to, że te bardzo dzielne kobiety, które decydują się wyśpiewać ogólnie nam znane wkurwienie, dostają po głowie. Założenie Chóru Czarownic jest takie, że śpiewają tam zupełnie normalne, czyli prawdziwe, zwykłe – znowu same złe słowa – kobiety, które są radnymi, księgowymi, matkami. To nie są zawodowe artystki. To jest jednak społeczny projekt, który nie jest na „ha, ha”. Te moje kolaże były na „ha, ha”. A Chór Czarownic to już nie jest zabawa.

Co by się musiało zdarzyć, żeby było mniej hejtu w domenie publicznej?

Sztuka jest chyba najprostszym źródłem budowania spojrzenia innego niż nasze, budowania empatii i świadomości tego, co się wokół nas dzieje. Jej zadaniem jest pokazywanie innych perspektyw i wybijanie z pionu. Wydaje mi się, że społeczeństwa – takie jak skandynawskie – w których ta nienawiść jest też obecna, ale jednak mniejsza, wydają duże pieniądze z budżetu państwa na wspieranie sztuki. W momencie, w którym kultura sobie dobrze radzi, społeczeństwo też sobie lepiej radzi.

Wracając do odważnych kobiet. Byłaś nominowana do tytułu Poznanianki Roku.

Byłam zdziwiona, że w ogóle zostałam nominowana. W uzasadnieniu było napisane coś w stylu „Alicja Biała, obrończyni praw kobiet i szeroko pojętej równości”. Przeczytałam to na głos i mówię: „O mamo, ale co to znaczy szeroko pojęta równość?” (śmiech). Jestem oczywiście zaszczycona, że eksperci stwierdzili, że jestem godna takiej roli i zawiśnięcia w tramwajach w całym Poznaniu. Szczególnie że byłam jedyną osobą, która reprezentowała nie tylko młodsze pokolenie, ale też ideę. Wszystkie inne panie były nominowane za działalność stricte charytatywną, realną, fizyczną, pomoc, a ja byłam nominowana za te prawa i przekonanie o konieczności dążenia do równości. Więc też było mi trochę głupio, powiedziałam że się nie poczuwam, bo panie robią bardzo poważne rzeczy, a ja co – jakieś kolaże sobie wycinam, a ci od razu, że Poznanianka Roku.

No i w końcu nie wygrałaś.

Przegrałam z zakonnicą (śmiech). Przykra była dla mnie sama gala wręczania nagród. Zjechałam tam z krzesła i tak już zostałam przy podłodze. Przede wszystkim prowadził ją facet, który rzucał bon motami trochę jak u cioci na imieninach: „No bo wiadomo, świat nie byłby taki sam bez kobiet”. Przez całe trwanie gali, czyli dwie godziny, na scenie stały dwie ładne dziewczyny, hostessy. Były tam tylko po to, by podać kwiatki panu wiceprezydentowi, który podał je nam. Zupełne uprzedmiotowienie. Niepotrzebnie. Już chociażby w ramach żartu mogłaby to prowadzić kobieta i niech tam stoi dwóch facetów. I niech oni ładnie wyglądają i podają kwiatki. To by była chociaż jakaś sprawiedliwość dziejowa. Jeszcze daleka droga przed nami.

Alicja Biała, Róże. Fot. dzięki uprzejmości artystki

Alicja Biała (ur. 1993) jest artystką wizualną, graficzką, projektantką. Ukończyła Via University College oraz The Copenhagen School of Design and Technology w Danii. Obecnie kontynuuje edukację na The Royal College of Art w Londynie.
alicjabiala.com

1 Elevator speech (ang.) – krótka autoprezentacja, wypowiedź, która ma zachęcić do biznesowego kontaktu z nami.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności