menu

Ucieczka z krainy kreatywności

Karolina Mełnicka: Versus. Fot. Dzięki uprzejmości artystki

O pułapkach kreatywności i kulcie sukcesu z Karoliną Mełnicką rozmawia Aleksandra Litorowicz
Aleksandra Litorowicz: Success Story to twoja właśnie trwająca wystawa w przestrzeni Project Roomu w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Jesteś młodą artystką, niedawno skończyłaś studia, ale dużo tworzysz i wystawiasz. Do tego wykorzystujesz całe spektrum metod twórczych: 3D, performance, sztukę internetu, nowe media, instalację. Czujesz na sobie brzemię kreatywności? Czy może success story to ironiczne odwołanie do realiów świata artystycznego? Pułapki kreatywności?
Karolina Mełnicka: Główną inspiracją była dla mnie kreatywność zekonomizowana, czyli taka, która wiąże się z zakładaniem różnych nowych tworów – startupów, grup kreatywnych, a także pojawieniem się przestrzeni coworkingowych, hubów kreatywnych, piłowaniu biznesu na biznesie. Ludzie, którzy chcą swoją kreatywnością opakować produkt, tak naprawdę korzystają ze specjalnie wykreowanych przestrzeni, dzięki czemu też zyskują na tym pieniądze. Robi się z tego zabawna sytuacja – trochę antykapitalistyczna, bo to z jednej strony jest jakaś kontra do dużych korporacji i próba zrobienia czegoś samemu, a z drugiej tak naprawdę znowu usidlenie się w tej samej pułapce kapitalistycznej, zabrnięcie w te same kąty.
Widać to mocno w przestrzeniach metropolitalnych. Klasa kreatywna wchodzi w przestrzenie jeszcze niedocenione i staje się innowatorem gentryfikacji, co zresztą pokazujesz.
Tak, rzeźby na wystawie są zrobione techniką, którą się zazwyczaj robi opakowania do produktów. Są to termoforowane gruzowiska gentryfikowanych miejsc w Warszawie. Myślałam o różnych związkach kreatywności z ekonomią i pierwszą rzeczą były właśnie powstające przestrzenie kreatywne, drugą przestrzenie, które za sprawą artystów czy twórców kreatywnych zaczynają się gentryfikować. Tego aspektu możemy nie być w pełni świadomi, również jako twórcy. Trochę się śmiałam, że jest to projekt dla białego, uprzywilejowanego człowieka. Ale z drugiej strony są to po prostu tak bardzo bliskie mi kwestie, że trudno byłoby mi się odwoływać na przykład do tematu polskości na wsi. Zresztą siebie też mogę zamknąć w tej szufladzie kreatywności, pomimo że się wzbraniam przed wszystkimi komercyjnymi zleceniami.
Kiedy mówisz o hubach kreatywnych i kreatywności, która ma sprzedać produkt, czy to nie jest bardzo bliskie artysty kreatywnego, który sprzedaje swoją sztukę?
Ta wystawa właśnie służyła takiej refleksji. Kiedy zaczynałam pracę nad nią, byłam w ciężkim momencie pod względem finansowym i zastanawiałam się nad różnymi metodami pracy artysty. Często artyści tworzą jakieś patterny, posługują się jednym bardzo określonym stylem, tylko po to, żeby to było łatwiejsze do sprzedania. Zastanawiałam się, czy może nie powinnam się ograniczyć do jednego, swojego stylu, bo jako że wszystko mi się szybko nudzi, eksploruję już chyba wszystkie możliwe środki wyrazu. Nawet w pewnym momencie miałam pomysł, że spróbuję zrobić jakiś dizajnerski produkt, który mógłby funkcjonować poza tym wszystkim, co robię, i być jakimś stałym źródłem utrzymania. I z tego zaczął rodzić się pomysł na wystawę. Zastanawiałam się, czym są naprawdę startupy – przecież to środowisko też jest pewną subkulturą, na której zarabiają inne środowiska.
Odbicie tego zjawiska widać też w świecie sztuki. Kreatywność sama w sobie staje się produktem, a jej przejawy są od razu zawłaszczane przez rynek. W tym kontekście ciekawy jest tytuł twojej wystawy.
Użyłam go, żeby podkreślić panującą teraz manię sukcesu, która wiąże się z kreatywnością i z tym, że ludzie chcą tworzyć własne biznesy, a nie korzystać z gotowych stanowisk w dużych korporacjach. Wtedy często oglądają filmy na YouTubie o takiej nazwie i tym się motywują. Starają się. Te filmy mają miliony wyświetleń i jest ich całe mnóstwo – ludzi którzy opowiadają o tym, jak osiągnęli swój sukces, mimo że to są czasami dość małe albo nieweryfikowalne sukcesy.

Karolina Mełnicka: Success Story w Project Roomie w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Fot. Bartosz Górka

A ty zaprosiłaś oglądających do całkiem realnej przestrzeni wystawy, stworzonej też na koncepcie co-worku.
Przestrzeń miała pełnić tę rolę, dlatego są tu meble, krzesła i dwie realizacje, których można dotykać. Filmy na tabletach to animacje stworzone z projektów, które się nie udały, odrzutów. Pochodzą od ludzi, którzy próbowali zrobić projekt w ramach startupu albo indywidualnie stworzyć produkt, ale ostatecznie nie znaleźli żadnego anioła biznesu, który chciałby go sfinansować. Są jeszcze gazety, które można czytać. To z kolei odniesienie do projektanta mody Johna Galliano, który w latach 90. stwierdził, że inspirują go posłania bezdomnych, i stworzył na ich bazie ubrania. Sprzedawał je klasie wyższej, i później wielu projektantów to powielało. Ubrania, które projektowali, były zupełnie pozbawione sensu, chodziło tylko o to, żeby stworzyć dizajnerski produkt. Inspiracja i realizacja wydaje mi się paskudna i jest taką kwintesencją twórczości żerującej na innych.
Ty z tych ubrań, a właściwie napisów, które drukowane są na ubraniach, torbach i innych elementach ubioru, przeniosłaś to na gazetę. Ona też jest takim poradnikiem motywacyjnym.
Znalazłam jak najwięcej ciuchów, skanowałam je i przenosiłam te bezsensowne, wyrwane z kontekstu treści z ubrań na gazety, które można czytać na wystawie. Zrobiłam dużą selekcję, ale i tak te gazety są trudne do odczytania, są napisane nowymi, nieistniejącymi językami. Czasami jedno czy dwa słowa są sensowne, a cała reszta jest zakamuflowana. Stąd też opisujący wystawę napis „Lorem Ipsum”. Ten tekst wydał mi się interesujący, bo posługują się nim twórcy piszący, by uzupełnić jakieś braki, albo projektanci fontów, żeby pokazać, jak wygląda font. Pochodzi z traktatu O granicach dobra i zła Cycerona, ale wykorzystuje tylko jego fragmenty, zbitki liter.
Dzięki temu nie skupiamy się na sensie, możemy go dopiero zacząć odczytywać. Czy to też klucz do twojej twórczości?
Na początku chciałam konceptualnie wydobywać na wierzch te sensy. Wcześniej zrobiłam na przykład polską burkę, jedyną moją kostiumową realizację. Było to wideo o kobiecie na stadionie. Siedziała w burce z flagi biało-czerwonej. To było na drugim czy trzecim roku studiów, ale ciągnęła się za mną strasznie. Z perspektywy lat wydaje mi się oczywiście prostolinijnie naiwna. Kluczem do mojej twórczości jest próba robienia sztuki krytycznej, która odwoływałaby się do sztuki lat 90. Chcę jednak dbać o współczesną jakość tych realizacji. Zależy mi, by widz przy drugim podejściu – albo przy bardziej dogłębnym – dowiadywał się o wszystkich kontekstach powstawania prac. Ale ostatnio dążę też do tego, żeby jednak oddziaływać na wyobraźnię. Może abstrakcyjne rzeczy mają większą wartość? To jest mój kryzys teraz (śmiech).
Poruszasz się sprawnie w środowisku 3D.
Mój ojciec projektował w 3D już od lat 90. Ta technika zawsze mi się podobała, być może zaraził mnie nią podświadomie, jak byłam mała. Pracuje komercyjnie, ale zawsze fascynował się jej możliwościami i robił też swoje rzeczy, na przykład projektował nieistniejące owady. Przeszedł różne programy i różne etapy rozwoju tej technologii, więc ma też takie mocno oldschoolowe realizacje, teraz ich wartość jest coraz bardziej doceniana. Czasami oglądamy ze znajomymi jego rzeczy i wszystkim się coraz bardziej podobają. Przez większość życia nie mieliśmy niestety ze sobą kontaktu, dlatego zaprosiłam go do mojego dyplomu magisterskiego. W jego ramach chciałam spróbować odbudować tę relację i wymyśliłam, żeby ojciec zrobił moją postać w 3D. Od tego momentu ja sama zaczęłam je robić. Dyplom był więc o relacji z ojcem i o tym, że budował mnie w tym 3D przez rok. Polegało to na spotkaniach, tak jak się rzeźbi albo rysuje na żywo modelkę. Finalnie pokazywałam model i też jego wnętrze. Zaprojektowaliśmy z ojcem kamerę, weszliśmy do środka mnie, no i zrobiłam film o wnętrzu mnie oczami mojego ojca.
Treść środka ciebie kto wymyślał?
Środek był pusty niestety (śmiech). Był takim symbolicznym środkiem z korytarzami. Pokazywałam też korzeń. Mój ociec fascynuje się ogrodnictwem, to był czas jego pierwszych kroków na wsi. Zaczął hodować topinambur. Jak się pierwszy raz spotkaliśmy, to dał mi różne korzenie topinamburu. I pomyślałam, że to bardzo symboliczna sytuacja, że on mi daje te korzenie. Hodowałam je przez ten czas i umieściłam na wystawie krzak topinamburu, nieładny w sumie.
Wcześniej studiowałaś też kulturoznawstwo. To badawcze spojrzenie widać w twoich projektach.
Na początku myślałam o dziennikarstwie. Zawsze mnie interesowało obserwowanie i komentowanie świata. W pewnym momencie stwierdziłam, że język pisany, opowiadany przez dziennikarzy może jest mniej interesujący niż opowiadany przez artystów wizualnych. Może sztuka wizualna jest prostszym sposobem opowiadania o świecie, który staje się obrazem. To było też moje naiwne myślenie, jak miałam 17 lat, kiedy zaczęłam się fascynować sztuką i chodzić na wystawy.
A teraz? Czy kiedy zaczynasz się czymś zajmować, znajdujesz temat, chcesz, by było jak najbardziej – i wracamy tu do słowa klucza – kreatywne, zauważalne, oryginalne.
Na pewno nie chcę powielać, bo po co to robić w przypadku sztuki. Chcę wytwarzać nowe połączenia, jakości, otwierać jakieś szuflady w głowie. Nie widzę powodu, żebym miała korzystać z czegoś, co było, tym bardziej że nie jestem malarką czy ilustratorką i nie miałoby to w moim przypadku sensu.

Karolina Mełnicka: Versus. Fot. Dzięki uprzejmości artystki

Czy dlatego wybrałaś nowe technologie?
Nowe technologie są dobrym medium do komentowania nowych zjawisk, przekazywania tego, co się dzieje aktualnie. Dobrym przykładem jest mój projekt Versus – barierka termoaktywna, która jest z jednej strony zwykłą barierką używaną podczas manifestacji czy imprez masowych. Oddziela autorytet od masy ludzi. Moja reagowała na ciepło człowieka, pod wpływem dotyku zmieniała kolor. Wykorzystałam ciekły kryształ, czyli materiał, który jest w ekranach ciekłokrystalicznych. Dla mnie to było bardzo ważne, wtedy też się bardzo interesowałam tym, jak duży wpływ na rzeczywistość ma internet. Wykorzystanie ciekłego kryształu było nawiązaniem do Doliny Krzemowej, początków internetu i jego kontekstu militarnego. Wojsko zaczęło nad nim prace i tę substancję znalazłam jedynie tam, w Dolinie Krzemowej. Stamtąd ją ściągałam.
Czyli z dzisiejszego centrum kreatywności.
A pierwotnie z centrum militarnego kreowania internetu. Miał pierwotnie takie zabarwienie.
Jeśli interesuje cię jego militarne zabarwienie i wpływ na kreowanie rzeczywistości, to masz teraz używanie.
I fajne jest to, że ta praca jest teraz bardziej aktualna niż te kilka lat temu. Działa po czasie. Chociaż wtedy też była aktualna (śmiech).
KAROLINA MEŁNICKA. Urodzona w 1988 roku w Toruniu, ukończyła kulturoznawstwo na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (2010) oraz multimedia na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie (2016). Jej poszukiwania artystyczne można określić jako konceptualną sztukę krytyczną, badającą wpływy technologii na tożsamość jednostki oraz na mechanizmy rzeczywistości odgórnie planowanej. Interesują ją szczególnie obserwacje metod projektowania przestrzeni lub idei dla masowego odbiorcy. Zajmuje się animacją 3D, sztuką wideo, fotografią, obiektem, performansem; szczególnie ważny w jej realizacjach jest tekst. W swoich realizacjach często korzysta z autorskiej poetyckiej narracji. Jest współzałożycielką państwa Nomadic State, które współprowadzi wraz ze Stachem Szumskim. Brała udział w wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych w Polsce i na świecie.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności