menu

Czyj to kosmos

Cristina de Middel, JAMBO z cyklu Afronauci (The Afronauts), 2012

Loty w kosmos znów weszły na orbitę zainteresowań, bo zagrożenia i problemy, które sami sobie stwarzamy na Ziemi – przeludnienie, zanieczyszczenie środowiska – są paliwem dla pomysłowości połączonych sił nauki i biznesu. Jestem z pokolenia, które pamięta transmisje lotów kosmicznych jako zapowiedzi czegoś co miało się zdarzyć jeszcze przed końcem XX wieku, a co następnie się nie zdarzyło. Radziecki kosmonauta, który po rozpadzie ZSRR jako bezpaństwowiec miesiącami krążył na orbicie był zwieńczeniem porażki pewnego etapu możliwości człowieka uwikłanego w problemy i kryzysy. Teraz mamy powrót do tematu w zupełnie innych formatach: kosmos 4.0 – co to znaczy?

Rafał Kosewski: Kosmos 4.0 1 to czasy, w których przestrzeń kosmiczna się komercjalizuje. SpaceX podpisał z NASA kontrakt na transport ludzi i sprzętu na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Powstają prywatne firmy, które chcą wydobywać surowce na asteroidach. Z funduszy crowdfundingowych budowane są mikrosatelity (np. LightSail napędzana wiatrem słonecznym). W bliskim otoczeniu Ziemi robi się powoli tłoczno. Koncept Kosmosu 4.0 najlepiej chyba obrazuje wioska księżycowa – projekt propagowany przez Europejską Agencję Kosmiczną. Według Jana Woernera, dyrektora agencji, Księżyc miałby się stać miejscem korzystnym nie tylko dla nauki, gdzie powstaną laboratoria i obserwatorium, ale też dla biznesu, który stworzy warunki do budowy stacji załadowczej w dalszej podróży na Marsa.. Czyli poprzez industrializację Księżyca mamy szanse na kolonizację innych planet. Kolonizacja, wykorzystanie biznesowe, industrializacja, to brzmi strasznie i pasuje dodefinicji ludzkości wyłożonej przez agenta Smitha w Matriksie 2 – jesteśmy wirusem, który po prostu niszczy wszystko, z czym wejdzie w kontakt.

Jakub Bochiński: Ja z kolei jestem z pokolenia, które nie miało okazji widzieć startów misji Apollo, mogłem tylko o nich czytać lub oglądać archiwalne nagrania. Dorastałem już w świecie, w którym kosmos zdominowały maszyny – satelity i próbniki pełniące role swego rodzaju awatarów ludzkości. I dobrze. Wysyłanie człowieka– tej nieprzewidywalnej miękkiej papki, którą czasami trudno utrzymać przy życiu nawet u nas na Ziemi – gdzieś tam daleko, tylko po to, żeby stanął na innym ciele niebieskim, wbił flagę i zrobił sobie z nią zdjęcie, wydaje mi się kompletną instagramizacją przestrzeni kosmicznej. Podobną pracę może przecież zrobić – za nieporównywalnie niższą cenę – zdalnie sterowany lub nawet autonomiczny robot. Dziś dookoła całego Układu Słonecznego działa cała sieć zautomatyzowanych sond i satelitów, które komunikują się ze sobą oraz z nami, służą za nasze oczy i uszy. Roboty te jeszcze do niedawna były wysyłane przez wielkie agencje kosmiczne – na początku amerykańską NASA, a dziś również Europejską i Japońską Agencję Kosmiczną, rosyjski Ros kosmos i inne. Korzystał z tego głównie wielki przemysł kosmiczny reprezentowany przez takie firmy i konglomeraty, jak United Launch Alliance, Boeing, czy Lockheed Martin. Teraz dochodzimy do poziomu, kiedy zwykli obywatele czy małe firmy, małe start-upy, są w stanie produkować, dość tanio, swoje własne mini misje kosmiczne. Przykładem może satelita PW-Sat 2 budowany przez ekipę polskich studentów z Politechniki Warszawskiej, który jeszcze w tym roku poleci na orbitę na pokładzie rakiety firmy Space X. W tematyce kosmosu aktywny jest też Space is More 3 – firma, która eksperymentuje z projektowaniem habitatów marsjańskich. To niesamowite, że kiedyś aby wejść w tematykę kosmiczną trzeba było się zatrudnić w agencji kosmicznej albo u któregoś z jej podwykonawców, a dziś nawet grupy studentów są w stanie realizować prawdziwe misje kosmiczne. Najlepszym przykładem w kontekście Księżyca jest Google Lunar X Prize, czyli nagroda dla twórców łazika, który jeszcze w tym roku ma dolecieć na księżyc, wylądować, przejechać pięćset metrów, zrobić zdjęcie i wysłać je na Ziemię. Zeszliśmy więc na poziom, na którym nie trzeba być gigantycznym kosmicznym mocarstwem, żeby zostawić swoje ślady w kosmosie.

RK: Obawiam się jednak, że wizja kosmosu, jako egalitarnej przestrzeni, do której każdy ma dostęp, jest dość utopijna. Projekty związane na przykład z zasiedlaniem Marsa, czy budową nowych stacji kosmicznych, dotyczą graczy z wielkim kapitałem. Istnieje niebezpieczeństwo, że kilka osób – Elon Musk, Robert Bigelow czy Jeff Bezos – zaprojektuje nam przyszłość za naszymi plecami. Powstaje więc pytanie o to, czy rzeczywiście każdy z nas ma prawo głosu w dyskusji o korzyściach, jakie ludzkość czerpać będzie z obecności w kosmosie.

JB: To prawda. Same mocarstwa też oczywiście nie zniknęły. Musk może i jest sztandarem biznesu w kosmosie, ale nie mógłby zacząć budować swoich rakiet gdyby nie gigantyczne wsparcie NASA, która zleciła mu pierwsze, wielomiliardowe kontrakty. Podobne pieniądze trafiły też do paru innych amerykańskich firm. Nowy kierunek przyjęty przez NASA, czyli pójście w komercyjne loty kosmiczne, jest wynikiem podjętej przez tę wielką agencję kosmiczną decyzji o wspieraniu firm, które tego rodzaju działalność rozwijają.

W XX wieku podbój kosmosu był prowadzony przez imperia, które traktowały to jako demonstrację siły, akt symboliczny. Dzisiaj akcent jest przesunięty w stronę wykorzystywania przestrzeni kosmicznej, użytkowania jej, tak jak użytkujemy planetę Ziemia, tylko lepiej. Literatura science-fiction i popkultura podpowiada i nazywa wyobrażenia o tym jak to nasze wyjście w kosmos ma wyglądać, jaka ma być architektura, jaka estetyka – obecność tych wyobrażeń, sugestywnych zwłaszcza w formie filmowej, wytworzyła w pokoleniu, które dzisiaj jest już dojrzałe, łatwość obcowania z zagadnieniem kosmosu. Kroki wykonane w stronę przestrzeni kosmicznej wydają się bardzo drobne, a przecież prace nad tym, co mogłoby się zdarzyć w kosmosie, są bardzo zaawansowane. Czy wszystkie pomysły, które mamy w tej chwili daje się materializować i przerzucać w sferę projektową? Czy ręka dogania umysł?

Leszek Orzechowski: Jest odwrotnie – obecnie umysł nie dogania ręki. Na przykład Mars jest jedyną znaną nam planetą, którą zasiedlają wyłącznie roboty. Jednak fakt, że tam nie ma ludzi powoduje pewne problemy. Na przykład łazik Curiosity, najbardziej zaawansowany sprzęt jaki kiedykolwiek został gdziekolwiek wysłany, ma najlepsze podwozie w układzie słonecznym. Teoretycznie może bardzo szybko jechać po powierzchni Marsa, ale przez to, że nie ma tam człowieka, jedzie bardzo powoli, wszystko bada, przesyła dane czy nie zrobił błędu, czy nie matam jakiejś rozpadliny, czy nie zepsuje za chwilę sprzętu za miliardy – a każda transmisja danych trwa 4 minuty. Gdyby tam był człowiek, mógłby wszystkim operować. Poważnie myśleć o podboju kosmosu możemy dopiero od momentu kiedy będzie tam człowiek. Wszyscy jakoś sobie wyobrażamy tę przyszłość ludzkości w kosmosie. Mówi o tym przedsiębiorca Elon Musk, ale i naukowiec Stephen Hawking często wypowiada się w takim duchu, że ludzkość nie ma innego wyboru, musi wyemigrować z Ziemi, inaczej nasza cywilizacja wobec problemów z zanieczyszczeniem środowiska i ogólnie zmianą klimatu, nie przeżyje. Ja mam inną postawę – owszem musimy polecieć na księżyc, musimy stworzyć Moon Village, żeby poszerzyć nasze możliwości, stworzyć wspaniałe laboratorium nowych technologii na przykład w kwestiach mieszkalnictwa i problemów związanych z tym jak mieszkać w miejscu o bardzo ograniczonych zasobach czy bardzo trudnych warunkach dla życia.

Kosmos jako miejsce eksperymentu naprawczego?

LO: Tak, kosmos jest przestrzenią gdzie możemy się dowiedzieć jak uratować Ziemię. Wszystkie technologie, które stworzymy na potrzeby habitatów na księżycu, na Marsie, bardzo szybko wrócą do naszych domostw, do naszych miast. Nie ma lepszego sposobu nawymyślanie nowych mechanizmów zrównoważonego życia, niż właśnie na Marsie czy na Księżycu.

Sztuka lubi eksperymenty – projekty artystów, którzy nawiązują do zdobyczy nauki w ciekawy sposób podpowiadają możliwe przyszłe scenariusze. Na przykład słynne ziemniaki z filmu Marsjanin 4 , to przykład, który każdy rozumie. Jakie obszary, którymi artyści się interesują, są najciekawsze w toczącej się dzisiaj dyskusji?

RK: Artyści patrzą na kosmos jako na przestrzeń realizacji swoich fantazji – na przykład tańca wstanie mikrograwitacji, jak ma to miejsce w projektach Kitsou Dubois – ale też i przestrzeń do przeprowadzania eksperymentów, opartych na narzędziach naukowych. Na wystawie pt. „Powrót na Księżyc, towarzyszącej Festiwalowi Przemiany, zaprezentujemy między innymi instalację Drosophila titanus autorstwa Andy’ego Gracie, wyróżnioną dwa lata temu na ArsElectronica. Projekt przedstawia próby wyhodowania (w procesie sztucznej selekcji) muszki owocówki zdolnej do życia na Tytanie, księżycu Saturna. Jest to oczywiście spekulacja, do której autor podchodzi jednak poważnie i uważa, że ten projekt ma szansę powodzenia w przeciągu 200-300 lat. Artyści próbują też zabrać głos w dyskusji na temat aktualnych problemów, związanych z naszą obecnością w przestrzeni kosmicznej. Jedną z takich prac jest projekt Saschy Mikloweita opracowany razem z Europejską Agencją Kosmiczną, dotyczący śmieci kosmicznych.

Na początku naszej rozmowy powiedzieliście, że mamy już taki zasób technologii i robotów w kosmosie, że jest to z jednej strony szansą i potencjałem, ale z drugiej strony nie ma jednej agencji, która by je kontrolowała, bo należą do różnych podmiotów i to się wydaje także jakimś zagadnieniem do rozwiązania.

JB: Największym problemem obecnie jest to, że zbliżamy się do krytycznej ilości obiektów stworzonych przez człowieka, satelitów i nie tylko, które możemy zmieścić na niskiej orbicie okołoziemskiej. Zależymy od tych satelitów w dużym stopniu – to właśnie one umożliwiają rozmowy przez telefony satelitarne, monitorują zanieczyszczenie powietrza, zagrożenie powodziowe czy zmiany powierzchni czap lodowych. Wokół naszej planety krąży już ponad cztery tysiące satelitów z czego tylko jedna trzecia to satelity „aktywne”. Problem jest taki, że umieszczamy ich coraz więcej, ale nie zawsze usuwamy te stare. Zachodzi obawa, że za chwilę dojdziemy do poziomu, kiedy zderzenie dwóch satelitów może uruchomić reakcję łańcuchową, w której tysiące rozpędzonych elementów zniszczonych satelitów uderzać będzie w kolejne i w kolejne… Film Grawitacja 5 pokazuje taką sytuację dość dobrze, choć nie do końca precyzyjnie. W żargonie astronautycznym, nazywa się to syndrom Kesslera 6 , czyli efekt, w którym po pewnej ilości zderzeń będzie tak dużo śmieci kosmicznych na orbicie okołoziemskiej, że z tej orbity nigdy więcej – a przynajmniej przez najbliższe parę pokoleń – nie będziemy w stanie korzystać. A zagrożenie uderzeniami śmieci kosmicznych jest jak najbardziej realne. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna musi parę razy w roku robić uniki przed zbliżającymi się do niej śmieciami kosmicznymi – już trzy razy astronauci musieli się chować do specjalnego statku kosmicznego, w którym mieli przeczekać ewentualne uderzenie. To problem, o którym większość ludzi nigdynie słyszała. Często mówimy, że na ziemi mamy wysypiska śmieci, które stają się zbyt pełne, żezajmujemy się recyklingiem, ale może za wolno, debatujemy nad spalaniem śmieci…Tymczasem śmieciami wypełnia się już bliska nam przestrzeń kosmiczna. Co dalej robić ześmieciami kosmicznymi? Gdy „umiera” satelita telekomunikacyjny, jego właściciel ma obowiązekwysłać go na tak zwaną orbitę cmentarną, swojego rodzaju wysypisko śmieci, żeby nie stanowił zagrożenia dla innych. Taki satelita zostaje tam już na zawsze. Inne satelity spalają się w atmosferze ziemskiej – nawet kilkaset śmieci kosmicznych rocznie. Mamy więc problem, ale nie mówimy o nim, choć za parę lat może już być za późno. Porozmawiajmy więc o nadprodukcji, która jest dużym problemem ludzkości. Czy pojawiały się jakieś interesujące pomysły dotyczące na przykład architektury czy budowania z wykorzystaniem nowych technologii w sposób, który już zawiera w sobie ucieczkę od nadmiaru?

LO: Faktycznie mamy problem, przede wszystkim z tym, że nasza współczesna architektura to jest ogromny przemysł, gdzie trzeba wydobyć materiały z ziemi, potem je przewieźć do fabryki, stworzyć z nich materiały budowlane, przewieźć na miejsce budowy i powoli robić z tego budynek – ogólnie rzecz biorąc to nie jest super zoptymalizowany proces, wytwarza ogromny odcisk węglowy 7 . Interesujące są koncepcje, które dotyczą tego jak budować z tego, co mamy w naszym najbliższym otoczeniu, na działce – i takie są właśnie pomysły na budowę baz na księżycu czy na Marsie. Jak tam pojedziemy nie zabierzemy przecież ze sobą całego habitatu, nie będziemy przewozić całego tego żelastwa – trzeba będzie radzić sobie z tym, co mamy nadanej planecie. I dlatego na przykład Europejska Agencja Kosmiczna, czy inne firmy eksperymentują z drukiem 3D z takich materiałów jak regolit 8 księżycowy czy marsjański, by z lokalnego budulca wydrukować cały habitat. Byłoby to coś w rodzaju cegły w kształcie całego budynku wykonanej z materiałów, które są dostępne na miejscu lądowania. Taką cegłę księżycową będzie można zobaczyć w Centrum Nauki Kopernik podczas festiwalu Przemiany. To jest podejście, które świetnie się sprawdzi w kosmosie. Nie trzeba będzie przewozić baz kosmicznych. Wystarczy parę robotów, które stworzą całą architekturę dostarczającą więcej przestrzeni, niż byśmy potrzebowali – bezpieczną, wygodną przestrzeń dla astronautów, a w przyszłości kolonistów. Potem ta technologia wróci do nas bardzo szybko i może dzięki niej będziemy bardzo sprawnie i ekologicznie budowali nasze domy, czy odbudowywali nasze miasta po katastrofach naturalnych, bo używając materiału, który już byłby dostępny w gruzowiskach czy w najbliższej okolicy.

Czy to budowanie w kosmosie posiada jakieś inne parametry?

LO: To jest podchwytliwe pytanie, bo każda architektura jest kosmiczna.

Chodzi mi o środowisko, które nie zawiera ziemskiej atmosfery ani wody.

LO: Habitat w definicji, którą znamy z biologii to miejsce, gdzie przedstawiciel danego gatunku ma najlepsze warunki do życia. Oczywiście habitat na Marsie czy na Księżycu musi zawierać w sobie atmosferę, odpowiednią temperaturę, wilgoć powietrza, ciśnienie – muszą to być więc takie zamknięte mikroświaty. Na stacji kosmicznej warunki te są obecnie możliwe dzięki dużej ilości aparatury, która zresztą ciągle huczy i między innymi dlatego wcale tam się nie mieszka za dobrze – faktycznie to jest jednak ogromna ilość żelastwa, która nie pozostawia za wiele miejsca do życia. Na Księżycu czy Marsie będziemy mieli trochę więcej możliwości, zwłaszcza, że eksperymentuje się z architekturą habitatów z podsystemami, które wchodzą w ten habitat, by ona coraz bardziej przypominała nasz ziemski ekosystem, ale nieco poszerzony: na przykład woda byłaby oczyszczana przez różne algi.

Mimo, że ma być tak samo jak na ziemi, będzie bardzo inaczej – na Ziemi nie dbamy o to, czy budynek jest całkowicie szczelny, czy nie.

LO: Brak atmosfery, którą musimy sobie wytworzyć nie jest jedynym zagrożeniem – musimy mieć dostatecznie grubą warstwę ściany, żeby nas ochronić przed promieniowaniem, czy to galaktycznym, czy flarami słonecznymi. To jest ogromny problem na księżycu. To, że misja Apollo 11 nie miała żadnego problemu z flarą słoneczną, to chyba było duże szczęście. Ze Słońcem mamy o tyle dobrą sytuację, że zawsze w miarę wiemy gdzie ono jest i lecąc statkiem kosmicznym możemy się przed nim w jakiś sposób osłonić, a w takim habitacie z każdej strony może nas ciągle uderzać ogromna fala promieniowania. Potrzebujemy grubej warstwy ochrony, może to być półmetrowa warstwa lodu czy regolitu. Najlepiej zejść pod powierzchnię – po 30 tysiącach lat wrócić do jaskiń, w których stworzymy sobie małe mikroświaty, co nie będzie proste ani przyjemne, przynajmniej na początku. Ale potrzebujemy miejsca, gdzie ludzie będą mogli żyć bardzo długo – to nie będzie paromiesięczna misja jak na stacji kosmicznej, tam ludzie polecą na całe życie. Jeśli myślimy o kolonizacji musimy też myśleć o tym, że ludzie, którzy będą tam żyć, rozmnażać się – muszą być zdrowi, wolni od przeróżnych chorób popromiennych.

Skoro mówimy już o życiu i jego trwaniu, to przez moment pochylmy się nad czasem. Pokonanie odległości zabiera pewną ilość czasu – przestrzeń i czas są kluczowymi jednostkami, z którymi mierzymy się wobec naszych podróży w kosmos. W jaki sposób obłaskawić można te dwie jednostki, by nasza obecność w kosmosie była bardziej swobodna?

LO: Napisałem ostatnio z dr Agatą Kołodziejczyk publikację o subiektywnym poczuciu czasu – w naszym rozumieniu czas albo się dłuży, nudzi nam się, albo nam się nie nudzi i bardzo nam ten szybko czas leci. I co się dzieje na takiej długiej misji kosmicznej, gdzie na przykład na Marsa, , najszybszym scenariuszu, ludzie będą lecieli 250 dni, zamknięci w małej aluminiowej puszce.

Kiedy dziś myślimy o 250 dniach spędzonych w rakiecie, wyświetla nam się to jako horror, ale jednocześnie Krzysztof Kolumb, Amerigo Vespucci nie takie rzeczy robili na swoich małych statkach, pływając w poszukiwaniu lądów – też mała powierzchnia, bardzo długi czas – to już było.

LO: No tak, ale oni przeżywali to w sposób traumatyczny.

A tu będzie inaczej?

LO: Trzeba zapewnić systemy, które pozwolą tym astronautom wrócić bez traumy, albo przynajmniej ją zminimalizować. No tak, to wszystko strasznie brzmi, kiedy mówimy o wielkich nadziejach ludzkości i nagle dochodzimy do traumy pierwszych odkrywców. Ale człowiek jest najbardziej newralgicznym punktem każdej misji załogowej i jeżeli się załamie psychicznie, to cała misja bierze w łeb. Dlatego obecnie prowadzi się wiele badań nad izolacją ludzi w małych zamkniętych pomieszczeniach, czyli w takich symulacjach misji marsjańskich. Na przykład Mars500 z Moskwy, gdzie załogę złożoną z sześciu osób zamknięto na 500 dni symulując całą misję marsjańską czyli 250 dni lot na Marsa, miesiąc na „czerwonej planecie” i potem powrót.

I co się stało?

LO: Przeżyli, nawet całkiem zadowoleni, to był bardzo dobrze przygotowany eksperyment, ale jednak dwa lata z życia mają, jak by nie patrzeć, z głowy.

Jakby tak robić takie eksperymenty w krajach, w których źle się dzieje, to każdy zamknięty w takich warunkach pasażer byłby zadowolony.

LO: Na marginesie: to był bardzo międzynarodowy zespół, dwóch albo trzech Rosjan, Chińczyk i Brazylijczyk. Podobne eksperymenty są robione w Stanach Zjednoczonych, Europejska Agencja Kosmiczna takie planuje, no i oczywiście my w Polsce również takie misje powoli staramy się wdrażać, tworzymy swoje małe zamknięte przestrzenie, gdzie będziemy testować jak ludzie działają ze sobą, jak sobie radzą ze stresem odizolowania, no i właśnie jak zarządzają tymczasem, a docelowo jak my możemy zarządzić ich poczuciem czasu.

Zaczyna się robić naprawdę ciekawie – zarządzanie poczuciem czasu?

JB: Astronauci analogowi 9 z misji MDRS w Stanach Zjednoczonych stwierdzili, że największym problemem była dla nich komunikacja. Mars znajduje się średnio kilkanaście minut świetlnych od Ziemi, czyli światło między nami a Marsem leci kilkanaście minut. Gdybyśmy więc chcieli rozmawiać z załogą na przykład na Skype, albo na innym czacie, czy nawet mailowo, musielibyśmy poczekać, aż wiadomość z naszej strony wyleci w ich kierunku, doleci tam, parę minut po tym jak wyląduje na Marsie zostanie odczytana, potem ta osoba przygotuje odpowiedź, wyśle ją do mnie, ja znów spędzę chwilę odpowiadając, i tak dalej. Najwygodniej byłoby porozumiewać się tylko i wyłącznie za pomocą wiadomości tekstowych. Takiego wyjątkowo opóźnionego czatu. Po drugie, problem jest taki, że nawet gdybyśmy chcieli jednak skajpować z Marsem, to ciężko jest przesyłać taką dużą ilość informacji jaką jest nagranie wideo. Priorytetem byłyby dane badawcze i naukowe, a nie prywatne nagrania wideo. Jest taka strona Deep Space Network Now, która świetnie pokazuje jak wygląda na żywo komunikacja oparta na swojego rodzaju międzyplanetarnym Internecie w Układzie Słonecznym. Możemy zobaczyć z jakimi statkami kosmicznymi, i z którego miejsca na świecie, anteny komunikują się obecnie. Na przykład spojrzę na Goldstone w Stanach – obecnie największa antena podłączona jest do misji Cassini, która orbituje dookoła Saturna: 1,37 miliardów kilometrów od nas. W tej chwili antena ściąga dane, czyli słucha tego, co Cassini nadaje. Tu jest napisane, że round-trip light time, czyli czas potrzebny światłu na dolecenie do Saturna i z powrotem to prawie 3 godziny. Z kolei widzę, że na przykład w Madrycie jest stacja, która nadaje i odbiera informacje z Mars Odyssey, czyli sondy, która lata dookoła Marsa, round-trip light time to 41 minut.

Czyli szybkie reakcje są raczej wykluczone.

LO: Przez to problem odizolowania tych ludzi jest tym bardziej tragiczny. Architekci i inżynierowie starają się więc stosować różne sztuczki, żeby im dopomóc. My skupialiśmy się na przykład na opisaniu, jak można kierując światłem nadać trochę bardziej naturalny cykl mijającym dniom – jak sterowanie światłem sygnalizuje, że jest ranek, środek dnia, że zbliża się wieczór, noc. Mamy naturalny tryb dobowy, więc wpływa to bardzo pozytywnie na psychikę ludzką. Przy okazji człowiek powinien być stymulowany odpowiednią długością fal elektromagnetycznych – żeby nasze ciało doświadczało tego, czego doświadczałoby na ziemi w tym oświetleniu powinno być i światło UV i podczerwone i barwa niebieska. Nie można lekceważyć tego jak bardzo ważne jest dla nas światło słoneczne, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Obecnie na statkach kosmicznych testowane są takie systemy oświetlenia, ale póki co nie jest to system zintegrowany.

A jakie znaczenie ma dla ludzi przebywających w przestrzeni kosmicznej kontakt z przyrodą, z zielenią?

LO: Obecnie każde żywe stworzenie na stacji kosmicznej jest traktowane jak kolejny członek załogi. To jest bardzo romantyczne, można powiedzieć, ale też bardzo pragmatyczne, bo w przyszłości od tych właśnie stworzeń, zwierząt i roślin będzie zależał los ludzi. Może loty w kosmos to paradoksalnie jest sposób, żeby ludzie zbliżali się do natury, mimo, że oddalają się od swojego naturalnego habitatu.

RK: W tym kontekście warto wspomnieć o projekcie badawczym Wiegera Wamelinka, ekologa i astrobiologa z Uniwersytetu w Wageningen, który odwiedzi w tym roku Festiwal Przemiany. Przeprowadza on eksperymenty nad uprawą roślin na glebie księżycowej i marsjańskiej (a w zasadzie na ich substytutach, ziemskich odpowiednikach o zbliżonym składzie chemicznym).Sadzi ziemniaki, bazylię, rukolę, pomidory i inne gatunki, z których robione są potem obiady dla osób wspierających projekt poprzez crowd funding .. Badania Wiegera mają znaczenie nie tylko dla naszej przyszłej obecności na Marsie czy Księżycu, ale mówią też dużo o aktualnej wydolności ekologicznej Ziemi. Okazuje się, że w doświadczeniach kontrolnych próbki gleby ziemskiej zawierają czasem więcej metali ciężkich, niż próbki gleby marsjańskiej czy księżycowej.

LO: Dotykasz bardzo ciekawego tematu, że lecąc na takiego Marsa jedyne, co możemy zrobić, to przystosować w pewnym sensie Marsa do siebie, przystosować nasze kapsuły do siebie. Tak jak powiedziałeś, jesteśmy w stanie symulować na statku kosmicznym dzień i noc, bo tak działa nasz zegar biologiczny – ale spójrzmy na sprawę w odwrotny sposób: skoro jesteśmy w stanie hodować ziemniaki w ziemi marsjańskiej, to może i ludzie są w stanie dostosować się do cyklu marsjańskiego dnia używając właśnie zmian w swoim systemie dnia i nocy: powoli lecąc na Marsa coraz bardziej się dostosowywać do doby marsjańskiej, która jest 40 minut dłuższa.

JB: Z tego co wiem na Ziemi jest już grupa ludzi, która dostosowała się do marsjańskiego rytmu życia. Są to pracownicy NASA obsługujący łaziki marsjańskie, którzy żyją według tzw. soli. Jeden sol to jeden dzień na Marsie, odrobinę tylko dłuższy od ziemskiego. Co ciekawe, ponieważ łaziki są w różnych miejscach na Marsie, są grupy ludzi, którzy żyją według różnych marsjańskich stref czasowych – i co najciekawsze, bardzo im się to podoba. NASA zrobiła badania wpływu rytmu marsjańskiego na efektywność i stan emocjonalny swoich pracowników. Co pewnie nie powinno nas bardzo dziwić – okazało się że ludziom bardzo podoba się dzień o40 minut dłuższy. Ludzie funkcjonujący w trybie soli powoli rozsynchronizowują się jednak z innymi ziemianami, powoli przechodzą na tryb nocny, a potem wracają na tryb dzienny. Ale co ciekawe ukuli nawet dookoła tego swój własny język: na przykład na Ziemi po angielsku na dzisiaj mówi się today, ale na Marsie to nie ma sensu, więc nazywa się to tosol, tak samo mamy yestersol i tomosol. Misię najbardziej podoba słowo soliday na dzień wolny.

Interesująca jest kwestia flory bakteryjnej i grzybów, których nośnikiem jest człowiek – to jest jasne, że my jako jednostka ludzka jesteśmy zamieszkani przez rozmaite organizmy. Czy to jest jakoś brane pod uwagę?

JB: W eksploracji Marsa, i w ogóle innych planet, bardzo. To duży problem. A to z tego względu, że gdybyśmy kiedyś odkryli tam życie – chcielibyśmy mieć pewność, że nie przywieźliśmy go ze sobą. Międzynarodowe ustalenia między agencjami kosmicznymi definiują sposób przygotowania misji kosmicznej przed wysłaniem jej na ciało niebieskie, gdzie spodziewamy się, że mogłoby istnieć życie. W takim wypadku należy dokonać specjalnej dekontaminacji, czyli zniszczenia wszystkich ziemskich mikrobów na pokładzie misji kosmicznej. Robimy to, żeby uzyskać pewność, że po wylądowaniu na innej planecie, nasze drobnoustroje nie rozniosą się tam z wiatrem i nie zdominują lokalnej fauny i flory, jeżeli takowa istnieje. Są takie miejsca na Marsie, gdzie spodziewamy się istnienia wody, a więc potencjalnie i życia. Według ustaleń międzynarodowych, tam nie wolno naszym sondom obecnie lądować w ogóle –niezależnie od poziomu dekontaminacji. Dopóki nie będziemy pewni, że uda nam się ustrzec te cenne obszary przed przesiedleniem życia z Ziemi, na razie się do nich na wszelki wypadek nie zbliżamy. Tworzymy rezerwaty na Marsie – dosłownie.

RK: Na tym chyba polega wyjątkowość naszego gatunku – tworzymy rezerwaty na Marsie, zanim pierwszy człowiek postawił na nim stopę. W ten sposób humanizujemy przestrzeń kosmiczną. Planujemy zrównoważone habitaty, uprawę ziemniaków na Księżycu czy orbitujące wokół Ziemi hotele. Wszystko, o czym tu rozmawiamy pokazuje jak bardzo kosmos pobudza naszą wyobraźnię. Ale mam takie poczucie – i po to też robimy w tym roku Przemiany – że pewne tematy są odsuwane na bok. Na razie koncentrujemy się na tym, jak wysłać bezpiecznie człowieka na inną planetę czy asteroidę. Ale polecimy tam jako kto? Wysłannicy prywatnej firmy czy obywatele jakiegoś państwa? A może w przestrzeni bez granic nie obowiązują nas już żadne podziały i możemy tworzyć swoją tożsamość od zera? Czy komercjalizacja kosmosu jest szansą na nowe, egalitarne społeczeństwo czy wręcz przeciwnie – przyniesie nam dysutopijną korpo-dyktaturę? Bo na razie tak to wygląda, że badamy działanie wiertła w mikrograwitacji i cieszymy się z jego skuteczności, ale za mało miejsca poświęcamy refleksji nad tym, kto z tego wiertła skorzysta. Na tegorocznych Przemianach rozmawiać będziemy między innymi o prawie kosmicznym. Międzynarodowy Traktat o Przestrzeni Kosmicznej z 1967 roku, który stanowi, że ciał niebieskich nie można posiąść na własność a ich eksploracja służyć ma dla dobra ogółu, odnosi się jedynie do państw. Natomiast kwestia udziału inicjatyw prywatnych pozostaje dla wielu niejasna. Tym bardziej, że w 2015 roku Barack Obama podpisał tak zwany Space Act 10 ,który jeszcze bardziej komplikuje sytuację – zgodnie z nim teoretycznie każdy obywatel USA, który poleci na asteroidę i wydobędzie jakieś surowce jest ich właścicielem.. Kosmos stanie się za chwilę Dzikim Zachodem.

LO: Już to, co się dzieje wokół start-upów i firm nosi znamiona gorączki złota.

JB: I zaczyna się dookoła tego dyskusja. Europejska Agencja Kosmiczna zorganizowała wzeszłym roku pierwszą w na starym kontynencie debatę dotyczącą między innymi tego, kto ma prawo własności w kosmosie, czy w ogóle takie prawo powinno obowiązywać, czy chcemy prowadzić badania kosmosu, czy powinni tam latać ludzie, czy nie… W każdym kraju miały miejsce lokalne debaty obywatelskie, czyli wychodzące poza grono ekspertów. Uczestniczyłem w jednej z nich – rozmowa dotyczyła na przykład tego, co by było gdyby jakaś wielka korporacja postanowiła wydobywać paliwo na pobliskiej asteroidzie i udostępnić je wybranej agencji kosmicznej w zamian za prawo własności do tej asteroidy. Pytanie czy my – jako Polacy czy Europejczycy – zgodzilibyśmy się na to, żeby prywatne firmy posiadały asteroidy, czy może wolelibyśmy, by takie asteroidy przechodziły pod władzę ONZ-u, a może krajów, lub wręcz zupełnie innych, nowych rodzajów organizacji? Wyniki tej debaty były bardzo ciekawe – są dostępne w Internecie, można porównać jak odpowiadały osoby w różnych krajach – było na przykład pytanie dotyczące tego, jak duże jest przyzwolenie na wykorzystanie komercyjne przestrzeni kosmicznej i Polacy, w porównaniu do średniej europejskiej, są dużo bardziej otwarci na komercjalizację kosmosu. Nie jesteśmy za to fanami załogowych lotów kosmicznych.

RK: W toczącej się obecnie dyskusji pojawiają się głosy, że program Apollo, ze swoją pozytywistyczną wizją eksploracji, pogrzebał nadzieje na szybką kolonizację kosmosu., Dopiero perspektywa zysku, przeliczonego na pieniądze, może spowodować realną zmianę. W tym kontekście Space Act zatwierdzony przez amerykański Kongres to dla prywatnych inwestorów prawdziwy podarunek niebios.

LO: Moon Village – inicjatywa europejska – to zaproszenie do współpracy międzynarodowej, coś, co może okazać się trwałym wynikiem pewnego projektu. Czyli nie wyścig, a praca u podstaw.

JB: Tylko pytanie czy to zadziała. Zdania są podzielone wobec wizji wioski kosmicznej. Z założenia, agencje kosmiczne miałyby wybudować tam infrastrukturę, dostarczyć prąd, tlen, może wodę, habitaty, takie podstawowe rzeczy. Z kolei firmy mogłyby korzystać z tej infrastruktury, posiadać swoje działki, prowadzić inwestycje – w tym wydobycie surowców, które przerobić da się w paliwo rakietowe i sprzedawać innym… W tematyce kosmicznej piękne jest to, że w problemach, które widzimy w kosmosie odbijają się problemy, które mamy na Ziemi. Zastanawiając się nad tym, kto powinien posiadać dostęp do tlenu, kto powinien budować infrastrukturę a kto powinien ją posiadać, tak naprawdę zadajemy sobie pytanie o prawo własności i zakres odpowiedzialności władz w ogóle – również na naszej Ziemi. Kiedy myślimy obudowaniu księżycowej wioski, albo o zasiedlaniu innych planet, mamy komfort czystego myślenia. Jak byśmy chcieli zbudować nasz świat, gdybyśmy mieli go teraz wybudować od zera?

RK: Podczas festiwalu zaprosimy warszawiaków do udziału w Pierwszym Kongresie Marsjańskim, czyli do wspólnej dyskusji, w której przyjmiemy hipotetyczną sytuację: oto koloniści na Marsie dochodzą do etapu samowystarczalności i muszą zdecydować o swojej przyszłości. Będziemy próbowali prześledzić całą drogę, jaką człowiek musiał pokonać, żeby dojść do takiego momentu w historii., Przeanalizujemy kwestie dotyczące transportu, budowy habitatów, produkcji żywności, wydolności organizmu na obcej planecie, a także – co w kontekście tegorocznej edycji jest dla nas szczególnie ważne – kwestie związane z prawem i organizacją społeczną. Głównym partnerem Kongresu będzie Stowarzyszenie Polskich Profesjonalistów Sektora Kosmicznego.

Czym się zajmuje to stowarzyszenie?

RK: To grupa wybitnych inżynierów i naukowców, zaangażowanych w rozwój sektora kosmicznego. Wielu z nich prowadzi z sukcesem własną działalność lub pracuje dla najważniejszych agencji kosmicznych. Wspólnie tworzą inicjatywę edukacyjną i doradczą.

Zgłaszam postulat większej interdyscyplinarności …

RK: I tak właśnie będzie. Na Festiwalu Przemiany oprócz speców od nowych technologii i astronomów pojawią się też psychologowie, filozofowie oraz projektanci i artyści. W końcu sieciowanie ekspertów to nasza specjalność. Poza wystawą, koncertami i warsztatami, festiwal to także bogaty program wykładów i paneli, dotyczących sztuki, dizajnu, architektury, medycyny i prawa w kosmosie – o tym wszystkim dyskutować będziemy w interdyscyplinarnych zespołach.

JB: Bardzo słusznie, w końcu wszyscy jesteśmy astronautami na statku kosmicznym „Ziemia”!

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności